nikander nikander
540
BLOG

Złota waluta: złoto oparciem złotówki przed II WS

nikander nikander Ekonomia Obserwuj temat Obserwuj notkę 0


Rozmowa z wydawcą książki Jerzego Zdziechowskiego "Mit złotej Waluty". Warto przeczytać aby wiedzieć jaka szansa przeszła nam koło nosa zwłaszcza w kontekście projektowania Nowej Architektury Monetarnej


 Źródło: http://www.historycy.org/index.php?showtopic=31965


Gdyby zdecydowano się nie trzymać parytetu złota można było mieć jeszcze więcej kasy na zbrojenia
Ile?
30% może więcej.


Dzięki Pańskim zabiegom po raz pierwszy w okresie powojennym wydana została w Polsce książka przedwojennego ekonomisty i polityka związanego z obozem narodowym Jerzego Zdziechowskiego pt. „Mit złotej waluty”. Na jej kartach Autor rozprawia się z ideologią monetaryzmu w jego przedwojennej postaci, uznając go za formę materializmu i przyczynę wielkiego kryzysu w latach 1929-33. Jej pierwsze wydanie z 1937 r. spowodowało wstrząs wśród ówczesnych elit. Niestety – otrzeźwienie przyszło zbyt późno...
- Owszem, wkrótce potem wybuchła wojna. Wbrew uprawianej przed 1939r. propagandzie wokół spraw wojskowych – w momencie niemieckiej agresji myśmy byli niesłychanie zacofani. Niby budowaliśmy nowy przemysł w COP-ie (Centralnym Okręgu Przemysłowym – przyp. red.), ale równocześnie nie wykorzystywaliśmy tych możliwości, które już mieliśmy. Fabryka karabinów w Radomiu, której budowę rozpoczął Sikorski w 1924 r., została uruchomiona w 1929 r. Była zdolna wyprodukować 100 tys. karabinów rocznie. Proszę sobie wyobrazić, że przez 10 lat wyprodukowała ich zaledwie 440 tysięcy! Dlaczego? Dlatego, że nie było pieniędzy. U nas na nic nie było pieniędzy, odwrotnie niż za socjalizmu, gdzie z kolei pieniądze musiały być. Polska należała przed wojną do tzw. klubu Gold Standard, czyli Złotej Waluty, i dotrzymywała wszystkich obowiązujących zasad polityki walutowej, narzucanych przez jego zagraniczne kierownictwo.
Kogo musieliśmy słuchać, gdy nie było jeszcze wtedy Międzynarodowego Funduszu Walutowego, ani Banku Światowego, ani Europejskiego Banku Centralnego?
- Był taki aeropag złożony z czterech szefów banków centralnych – Amerykańskiego Systemu Rezerw Walutowych, Banku Anglii, francuskiego banku centralnego i niemieckiego Reichsbanku. To szefowie tych instytucji kierowali światową polityką finansową narzucając ją innym krajom. Jakie to miało skutki dla gospodarki – o tym właśnie opowiada książka Zdziechowskiego. Polska przystąpiła do systemu Gold Standard w 1927 r., wbrew twórcom polskiej waluty, a zwłaszcza jej reformatorowi – Zdziechowskiemu. W październiku 1927 r. ukazał się dekret prezydenta RP Ignacego Mościckiego, który stanowił deklarację respektowania zasad Klubu Złotej Waluty.
Czy „Gold Standard” grupował większość krajów na świecie, czy też był klubem elitarnym?
-Kierownictwo było elitarne, ale miało szerokie wpływy, wykorzystywało m.in. Ligę Narodów. Podczas gdy my tutaj w odrodzonej Polsce walczyliśmy z inflacją, tworzyliśmy własną walutę (bo przecież ziemie każdego zaboru posługiwały się inną), oni nas koniecznie chcieli oddać pod kuratelę międzynarodową... Mimo, że dzięki zabiegom Komitetu Narodowego w Paryżu posiadaliśmy po I wojnie światowej status sprzymierzeńca i kraju stowarzyszonego z aliantami, to w zakresie finansowym tego statusu absolutnie nie chciano nam uznać. O ile np. Belgia otrzymała ze środków międzynarodowych całkowitą rekompensatę na odbudowę po zniszczeniach wojennych, to Polska, jakkolwiek poniosła udokumentowane straty w wysokości 15 mld złotych franków, nie dostała nic. Te 15 mld złotych franków odpowiadało mniej więcej 3 mld ówczesnych dolarów, a Dolar był wtedy 10-krotnie silniejszy jak obecnie. Nie chciano nam jednak uznać strat. Potraktowano nas tak jak Austrię, Węgry czy Bułgarię, czyli kraje pokonane przez aliantów.
Myśmy się nie chcieli oddać pod międzynarodową kuratelę z dwóch względów: po pierwsze dlatego, że bardzo silne było przeżywanie świeżo odzyskanej niepodległości, a po drugie z powodu tego, że w klubie „Gold Standard” ogromny wpływ, zwłaszcza na Anglików, miało kierownictwo niemieckiego Reichsbanku, które starało się wykorzystać tę kuratelę do kontroli polskiego budżetu, a zwłaszcza naszych wydatków na zbrojenia... Anglicy stali na stanowisku, że skoro Niemcy złożyli deklarację, że są zwolennikami pokojowej rewizji traktatu wersalskiego, to wobec tego Polaków nie należy popierać, bo opór Polski rozdrażni Niemców i spowoduje wojnę. Dlatego też Anglicy de facto popierali Niemców.
Kto w Polsce był przeciwny poddaniu polityki monetarnej międzynarodowej kontroli – Piłsudski, Grabski?
- Piłsudski sprawami gospodarczymi w ogóle się nie zajmował. Nawet jak opanował władzę w 1926 r., scedował je na Mościckiego. Gospodarka w ogóle go nie interesowała. To był typ człowieka całkowicie z innej epoki. Powinien być przywódcą w XVII czy XVIII wieku... Tak samo nie interesował się problemami zaopatrzenia technicznego i zbrojeniowego wojska, bo uważał, że do pokonania nieprzyjaciela wystarczy siła charakteru i wysokie morale. Przeciwni uzależnianiu Polski od gremiów międzynarodowych byli ludzie, którzy tym się bezpośrednio zajmowali w Sejmie i w rządzie – Stanisław Głąbiński, Jerzy Zdziechowski, Roman Rybarski ze strony Związku Ludowo-Narodowego (to była forma organizacyjna ruchu narodowego) oraz środowisko Witosa.
Wróćmy do finansów...
- Zdziechowski objął tekę ministra skarbu w listopadzie 1925 r. Przyszedł z zadaniem naprawy sytuacji, do jakiej doprowadził Grabski przez swoje zbyt dogmatyczne, restrykcyjne podejście do polityki finansowej.
Czy Grabski był wówczas odbierany tak jak dzisiaj Balcerowicz?
- Za duży mam szacunek do Grabskiego, by pozwolić na takie porównanie! Powiedziałbym to mocniej, gdyby Pani nie była kobietą... Grabski był prawdziwym patriotą, Polakiem, tylko uważał, że ze względów psychologicznych społeczeństwo nie przyjmie korekty błędnych posunięć. Powiem tylko tyle, że w wyniku wymiany marek na złote pokryto zaledwie 72-78 proc. obiegu pieniężnego. Źle przeliczono walutę. Przedsiębiorstwa straciły wskutek tego znaczną część środków obrotowych.
Mój dziadek wtedy stracił pieniądze uzbierane na kupno majątku. Zawiózł je do banku, by wesprzeć polską walutę, a po reformie okazało się, że jest tego tak mało, że nie opłaca się jechać...
- Zbankrutowało wtedy mnóstwo przedsiębiorstw. Nastąpił spadek produkcji. W książce Zdziechowskiego jest wykres, który pokazuje, jak kształtował się w poszczególnych latach dochód narodowy Polski. Najpierw okres inflacji, która pobudziła produkcję, potem hiperinflacja, która zaczęła wręcz pożerać środki obrotowe. Następnie – reforma Grabskiego, który zdusił inflację, ale razem z gospodarką... Potem przychodzi Zdziechowski, który stara się pobudzić gospodarkę poprzez dewaluację złotego w stosunku do walut zagranicznych. Grabski ustalił kurs na poziomie 5,18 zł za 1 dolara. Złotówka była tak dalece nadwartościowa, że zaczął się gigantyczny import. Tak jak dzisiaj. Dosłownie. Dlatego ta książka jest tak aktualna!
Nie sposób jednak odmówić Grabskiemu zasług...
- Reformę walutową, którą w 1924 r. podjął Grabski, przygotowywał już od 1923r. rząd Witos-Dmowski, a potem Witos-Seyda. Brał w tych pracach udział również Zdziechowski. Kilka poprzednich prób opanowania inflacji, również ze strony związanego z obozem narodowym Jerzego Michalskiego, mojego profesora, u którego zdawałem skarbowość na studiach prawniczych, nie powiodło się. Zrobiono wreszcie w ten sposób: po pierwsze uchwalono wprowadzenie od 1924 r. podatku majątkowego płatnego w złotych frankach, tj. we frankach według ich wartości parytetowej sprzed 1914 r. Parę miesięcy potem przyjęto ustawę o rewaloryzacji zobowiązań podatkowych, również w złotych frankach. Od tego momentu przestały się opłacać spekulacje na obniżenie marki polskiej. Przeciwnie, każdemu zależało, aby marka stała jak najwyżej po to, by zmniejszyć konieczny wydatek środków obrotowych w markach na zakup franków, którymi należało zapłacić podatek. Dzięki tej operacji zatrzymano inflację. Grabski nie był nową twarzą w kręgach władzy, wcześniej sprawował funkcję ministra skarbu w rządzie Witosa, a więc – był człowiekiem z tej ekipy, po prostu kolejnym realizatorem ich planów. Jego przewaga nad poprzednikami polegała jednak na tym, że wszystkie stronnictwa zgodziły się przyznać mu specjalne pełnomocnictwa, w związku z czym mógł realizować bardzo poważne zadania bez uciekania się do procedury parlamentarnej.
Po nim ministrem skarbu zostaje Zdziechowski...
- Tak, ale cały czas funkcjonuje tu jeszcze jedna osobowość, niezwykle ważna, choć niedoceniana, a mianowicie Stanisław Karpiński. Był on prezydentem Polskiej Kasy Kredytowej – to taki tymczasowy bank emisyjny, do czasu powołania Banku Polskiego, którego został potem prezesem. Otóż Karpiński z początku podporządkował się Grabskiemu, ale od połowy 1925 r., obserwując skutki jego poczynań, przeciwstawił się polityce dalszej ochrony wygórowanego parytetu złotówki. W przeciwieństwie do pana Balcerowicza, dla którego liczy się tylko wskaźnik inflacyjny, Karpiński był zdania, że najważniejsza dla polskiego banku centralnego jest polska produkcja.
Żeby zamknąć drogę takim poglądom, w III RP cel inflacyjny Narodowego Banku Polskiego został wpisany do konstytucji...
- Karpiński tymczasem oświadczył premierowi Grabskiemu, że nie będzie więcej interweniował i tracił rezerw walutowych na sztuczne podtrzymanie kursu złotówki. Zrobił to w oparciu o statut Banku Polskiego, który miał status niezależnej publicznej spółki akcyjnej. Wsparli go w tym ludzie, którzy w tym czasie kierowali bankiem. Kierownictwo składało się w 95 proc. z ludzi związanych z obozem narodowym. Sam Karpiński był wcześniej senatorem Związku Ludowo-Narodowego. Również cała grupa kierownicza, m.in. dyrektor Lipiński, Mieczkowski, Kozieł, drugi Karpiński – Zygmunt, brat Stanisława, który kierował działem zagranicznym – wszyscy oni byli związani z obozem narodowym. Doszło do konfliktu. Grabski i Karpiński zwrócili się do prezydenta Wojciechowskiego o arbitraż. To był listopad 1925 r., już po okresie 3-miesięcznego nie interweniowania Banku Polskiego w obronę kursu złotego.
Doszło do arbitrażu. Wojciechowski wziął stronę Karpińskiego. Grabski podał się do dymisji. Powstał nowy rząd – Skrzyńskiego, w którym stanowisko ministra skarbu objął Zdziechowski. Wcześniej był generalnym referentem budżetu i przewodniczącym komisji skarbu w Sejmie, jako poseł z ramienia Związku Ludowo-Narodowego.
W tym czasie dochód narodowy znów zaczął rosnąć...
- Dlatego, że złotówka pozbawiona interwencji banku centralnego samoistnie spadła z 5,18 na 6,5 – 7 zł za 1 dolara. Zdziechowski nie ograniczył się do tego poziomu. Jako wytrawny strateg finansowy zdawał sobie sprawę, iż każda operacja ma dodatkowe skutki. Dlatego postawił sobie za zadanie stabilizację złotego na poziomie 9 zł za dolara.
Dlaczego chciał tak mocno zdewaluować walutę?
- Bo uważał, że te pochodne procesy samoistnie doprowadzą do dalszego obniżenia kursu. Gdyby go usztywnił na 7 zł, to byłoby tak, jak zakręcić śrubę na amen. Pewnych elementów nie można pasować na sztywno, bo wtedy nie wytrzymują wzajemnej współpracy. Zdziechowski miał dużo wyobraźni w zakresie finansów, może nawet więcej niż Grabski. Ludzie sądzą, że stały kurs jest korzystny. A to jest jedno z największych nieszczęść dla gospodarki! Kurs musi być elastyczny.
To dlaczego Zdziechowski trzymał się 9 zł za dolara?
- On tylko zdewaluował złotówkę i ustalił parytet, którego będzie bronił. Parytet musi być tak ustawiony, aby zabezpieczał konkurencyjność na rynkach zagranicznych i w stosunku do importu oraz zapewniał możliwości eksportu. Jednocześnie poziom cen w kraju musi zabezpieczać rentowność produkcji oraz pokrycie potrzeb państwa. Zdziechowski jest twórcą teorii gospodarczego parytetu pieniądza. W książce jest na ten temat rozdział.
Jak na zmianę polityki walutowej zareagowały gremia międzynarodowe?
- Negatywnie. Jakakolwiek poprawa sytuacji w Polsce była oceniania negatywnie.
Nadchodzi rok 1928 i znów w gospodarce zaczyna się tendencja spadkowa. To jest rok ważnej decyzji...
- Tak, to jest rok przyjęcia tzw. pożyczki stabilizacyjnej i wstąpienia Polski do klubu Gold Standard
Od tej chwili Polska już nie mogła prowadzić własnej polityki finansowej?
- Mogła, ale nie chciała. Była tak lojalna w stosunku do swoich mocodawców, że uważała, iż jakiekolwiek odstępstwa są niedopuszczalne. Dlaczego? Otóż twórcy tej „stabilizacji” – prof. Adam Krzyżanowski i inni – uważali, że w ten sposób przyciągną do Polski kapitały zagraniczne...
Tak jak dziś...
- I z takim samym jak dziś skutkiem.
Czy wówczas także zaczęło narastać bezrobocie?
- Oczywiście. W 1928 r. było w Polsce 126 tys. bezrobotnych, a już w latach 30-tych zrobiło się milion sto tysięcy. Dziesięciokrotny wzrost bezrobocia! A proszę pamiętać, że rynek pracy był wtedy bardzo wąski, przemysłu było niewiele, 2/3 dochodu narodowego dawało rolnictwo. W 1937 czy 38 roku Kościałkowski, który wtedy był ministrem pracy i opieki społecznej stwierdził, że na 500 tys. ludzi, którzy rok rocznie przybywają na rynek pracy – 300 tysięcy automatycznie zasila rzeszę bezrobotnych. Polska nie miała żadnej akumulacji finansowej, żeby inwestować w tworzenie miejsc pracy. Rynek polski, wydrenowany z pieniędzy, był bardzo płytki. Muszę powiedzieć rzecz bardzo niepopularną: społeczeństwo polskie w wyniku powstania Państwa Polskiego zubożało. Na tych ziemiach w okresie zaborów robiło się więcej niż po odzyskaniu niepodległości...
Trochę to przypomina dzisiejszą sytuację, gdy ludzie zostali na początku lat 90. pozbawieni oszczędności, a całe regiony przemysłowe obumarły...
- Dzięki inflacji bardzo szybko odbudowano zniszczenia wojenne, później jednak „ściśnięcie” pieniądza w połączeniu ze światowym kryzysem gospodarczym, który wybuchł w 1929 r., spowodowało gigantyczny spadek dochodu narodowego. Zdziechowski został obalony 13 maja 1926 r., ale parytet ustalony przez niego na poziomie 8,9 zł za dolara, nadal się utrzymywał na wysokości parytetu gospodarczego. W związku z kryzysem wszystkie kraje zaczęły ruchy obronne, aby się wydostać spod wału kryzysowego. A my nie.
Inni dewaluowali swoje waluty?
- Inni tak, ale my nie. Myśmy utrzymali parytet do 1939 r.
Kto za to odpowiadał?
- Kolejne rządy sanacyjne. W 1929 r. ministrem skarbu został Ignacy Matuszewski – człowiek ogromnych zdolności, ale bez doświadczenia w dziedzinie finansów. Wcześniej był szefem wywiadu. Takie nadeszły czasy, że pułkownicy decydowali o finansach! Matuszewski był twórcą teorii zaciskania pasa: jak jest źle, to trzeba oszczędzać. A przecież kiedy gospodarka jest w kryzysie, to jak się zaciska pasa, następuje dalszy spadek koniunktury.
Oszczędzanie nie pomagało?
- Gdzie tam! W ciągu 5 lat o ponad połowę spadł dochód narodowy... Także prof. Zawadzki jako minister prowadził politykę skrajnie deflacyjną. Utrzymywał stały kurs. Przez cały okres sanacji kurs – to było tabu. Podobno tak kazał marszałek Piłsudski. Ale – na litość Boską – Marszałek nie miał o tym zielonego pojęcia! Kurs był przeszacowany. A tymczasem w 1931 r. głębokiej dewaluacji dokonuje funt szterling. Mało tego – rząd brytyjski upoważnia gubernatora Banku Anglii do odejścia od pokrycia w złocie waluty brytyjskiej. W ślady Anglików idą wszystkie kraje skandynawskie, wszystkie dominia brytyjskie, Japonia, Egipt, kilka krajów Ameryki Południowej. Wszyscy oni przeprowadzili dewaluację. Stany Zjednoczone na swoich dotychczasowych parytetach broniły się jeszcze półtora roku, ale i one w 1933 r. padły, i Roosevelt dokonał głębokiej dewaluacji dolara. W tym czasie my zeszliśmy z parytetu 8,91, co nas jeszcze jakoś ratowało, na 5,26 zł za dolara!
Czyżby Polska w czasie wielkiego kryzysu umacniała swoją walutę – odwrotnie jak reszta świata?
- Mimo tak mocnej złotówki myśmy nawet nie importowali, bo po prostu nie mieliśmy za co. Polska – kraj europejski, ulokowała się na przedostatnim miejscu w dochodzie narodowym na głowę. Mieliśmy bardzo duży przyrost naturalny i jednocześnie bardzo niską wartość produkcji. W dniu 12 maja 1935 umiera Piłsudski. Do pełni władzy dochrapał się nareszcie Ignacy Mościcki. Początkowo piłsudczycy liczyli, że prezydentem zostanie Walery Sławek, i całą władzę przejmą pułkownicy. Tymczasem Mościcki zdymisjonował Sławka, powołał do rządu swoich ludzi, a na jego czele postawił związanego z sanacyjną lewicą pułkownika Zyndrama Kościałkowskiego. Ster gospodarki oddał swojemu pupilowi Eugeniuszowi Kwiatkowskiemu, który objął tekę ministra skarbu.
Kwiatkowski ma piękną kartę w polskiej historii gospodarczej.
- No widzi pani, i to jest właśnie taka sama teoria jak ta, że Piłsudski wygrał wojnę w 1920 r. Wielkie nieporozumienie. Kwiatkowski był człowiekiem całkowicie nie przygotowanym do tej roli. Był inżynierem przemysłu, okazał się bardzo dobrym organizatorem w końcowej fazie rozbudowy Gdyni (bo nieprawda, że ją stworzył). Wbrew legendzie był raczej konsumentem efektów osiągniętych przez poprzedników. Autorską politykę miał okazję realizować krótko, od września 1935 do maja 1936 r.: pogrążała ona kraj w deflacji, były masowe strajki, ceny spadały, słowem – dołek kryzysu. Wtedy zaprotestowały czynniki wojskowe.
Bo nie było pieniędzy na nic, także na produkcję karabinów w Radomiu jak Pan wspomniał na początku naszej rozmowy?
- Przemysł działał na najniższych obrotach. Spadała produkcja. Brak opłacalności i siły nabywczej spowodował lawinowy spadek cen czyli deflację. We wrześniu 1936 r. doszło do wizyty Rydza-Śmigłego w Paryżu. Polska wystąpiła do Francji o pożyczkę na cele dozbrojenia. Pożyczka ta w wysokości dwustu kilkudziesięciu milionów złotych poruszyła nieco gospodarkę. Wojsko wymogło realizację Centralnego Okręgu Przemysłowego. Pomysł ten wywodził się z tzw. teorii trójkąta bezpieczeństwa w rejonie Radom-Skarżysko-Kielce, który realizował Sikorski jako minister spraw wojskowych. Potem sztab generalny wystąpił do Piłsudskiego, by kontynuować, ale Piłsudski się nie zgodził.
Dlaczego?
- Prawdopodobnie wskutek postępów choroby. Proszę sobie poczytać pamiętniki Wacława Jędrzejewicza, dyrektora Instytutu Piłsudskiego w Nowym Jorku. Podaje on, że od 1931 roku Piłsudski przestał załatwiać bieżące sprawy i stał się chorobliwie podejrzliwy. To był skutek choroby. Kwiatkowski był całkowicie nie przygotowany do kierowania polityką finansową w skali makro. Bał się i każdą decyzję ograniczał do minimum. Kiedy w 1936r. Polska stanęła na granicy bankructwa, zamiast po raz kolejny zdewaluować walutę, wprowadził ograniczenia w wydawaniu dewiz. Dlatego wzrost gospodarczy był tak nikły.
Po kryzysie nie wróciliśmy już do poziomu dochodu narodowego, jaki mieliśmy w szczytowym okresie, tj. w 1928 r.?
- Wszystkie kraje w świecie przekroczyły do wybuchu wojny pułap przedkryzysowy. A myśmy raczkowali.
Wojna zastała Polskę nieprzygotowaną gospodarczo, bez przemysłu zbrojeniowego. Czy był to skutek zewnętrznej kontroli pieniądza?
- Nie tylko. Sprawiła to także fatalna cecha Polaków – służalstwo i superlojalność wobec obcych, przewyższająca lojalność wobec własnego społeczeństwa. Dostrzegam głęboką analogię między tym co działo się w polityce gospodarczo-finansowej wtedy i teraz. Dlatego tak mi zależało na wydaniu książki Zdziechowskiego. Powiem teraz coś bardzo niepopularnego i Pani to pewnie ocenzuruje... Otóż ja nie uważam, że Polska w 1989 r. odzyskała niepodległość! Jako człowiek, który przez wiele lat pracował w aparacie gospodarczym PRL z całą odpowiedzialnością muszę pani powiedzieć, że wtedy mieliśmy więcej swobody w sferze gospodarki w stosunku do moskiewskiego Politbiura, niż teraz w stosunku do organów międzynarodowych... Oczywiście i wtedy zdarzali się serwiliści, którzy – gdy trzeba było decydować – podnosili słuchawkę i dzwonili do Moskwy. Ale mimo wszystko w skali makro można było z większą swobodą realizować zamierzenia gospodarcze, niż obecnie. Po 1989 r. doszło do całkowitego zmarnowania 40-letniego wysiłku narodu.
Gospodarka była podobno nienowoczesna, więc spisano ją na straty.
- To wielka lipa. Jak np. pokazywano cudzoziemcom fabrykę sprzęgieł samochodowych w Prażce, pytali, skąd mamy takie supernowoczesne urządzenia. Akumulacja w tamtym systemie sięgała 35 proc., co oznacza, że wszyscy mniej zarabialiśmy, ale za to powstawał majątek techniczny.


Niezależnie od ocen "politycznych" to brak decyzji co do dewaluacji (i "ostrożność" w zakresie regulacji dewizowych) był zdecydowanym błędem. Po pierwsze - taką dewaluację złotówki przeprowadzono już raz (opis w pierwszym poście i ustabilizowaną ją na niższym poziomie) i drugi: w 1939 (emisja fiducjarna). Były co najmniej dwa momenty wcześniejsze kiedy należało to zrobić - albo 1931 (kiedy robili to wszyscy - lub kiedy zdewaluował się dolar)) albo 1936 (kiedy zrobiła to taka Francja). W żadnym przypadku tego nie zrobiliśmy. Regulacje dewizowe wprowadziliśmy mając nóż na gardle - kiedy waluta i złoto już dawno sobie wypłynęły: a chyba sensowniejszą alternatywą (lub rzeczą do zrobienia razem) była dewaluacja. Jednocześnie (aby podtrzymać bilans płatniczy) dopłacaliśmy do eksportu (bezpośrednio lub pośrednio - poprzez zezwolenie na "odbijanie" sobie cen w kraju). Przypuszczalnie ta samobójcza polityka kosztowała nas "medalowe" miejsce wśród krajów dotkniętych kryzysem - nie tylko jeśli chodzi o jego głębokość (bo byli i gorsi, choć dno kryzysu w 1932 charakterystycznie wiąże się z aprecjacją nasze waluty) ale przede wszystkim dzięki jego długości. BO kapitały zagraniczne jakoś nie chciały doceniać naszego "poświęcenia" - dla nich liczyła się perspektywa zysków i (co równie ważne) ryzyko polityczne. A to po WK cały czas rosło...
Logicznym moim zdaniem ruchem było utrzymanie parytetu z walutami obcymi - w uproszczeniu na poziomie 9 zł za dolara (jeśli jego chcemy się trzymać). Skoro w latach 20-tych (fakt, że w lepszej koniunkturze) to działało to nie widzę przeszkód aby było inaczej i później. Pozwoliłoby to pewnie nawet na częściowe podtrzymanie eksportu żywności a co za tym idzie zdolności nabywczej rolnictwa.



nikander
O mnie nikander

Józef Kamycki - obecnie na emigracji wewnętrznej

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Gospodarka